Artykuł „Moje miejsce na ziemi” – Wróżka

Treść artykułu:

Moje miejsce na ziemi Powrót do góry
Za polami, za lasami, w cienistej dolinie stoi sobie dom Ani i Ewy.Za towarzystwo ma tylko dwa leśne jeziorka. Choć wszędzie stąd daleko, przed jego mieszkankami nic się nie ukryje. W zacisznej chatce.
Ania Nafalska miała 20 lat, kiedy porzuciła Szczytno, żeby wraz z mężem, dziećmi i gromadą zwierząt zaszyć się w leśniczówce w Marksewie, do której prowadzi tylko droga przez las. Latem żółte strużki kolein przetykane korzeniami sosen, a zimą wielka biel tajemniczej puszczy między Kiejkutami, Świętajnem i Zimną Wodą.
– Nocą widziałam tylko jedno światełko. Z tego domu w dolinie. Patrzyłam na nie i marzyłam, żeby tam zamieszkać.
Minęły lata. I kiedyś Ania zobaczyła ogłoszenie, że dom w dolinie jest na sprzedaż.
– Kupiłam na raty. Zabytkowy dom wybudowany przez mazurski ród Sysków. Stary Syska miał jedno dziecko, ale ożenił się z wdową, która miała ich tuzin. Razem było tu więc trzynaścioro dzieci, a to bardzo dobra liczba wedle kalendarza Majów – uśmiecha się Anna. – Trzynastka to liczba rozwoju, wzrostu. W kalendarzu Majów jest trzynaście księżycowych miesięcy. W naszym – dwanaście. I ta liczba odcisnęła ogromne piętno na całej naszej kulturze: dwunastu apostołów, dwanaście gwiazd na fladze Unii Europejskiej, nawet jaja liczymy na tuziny. A dwunastka jest liczbą koła, zakłada nieustanne powroty do początku. Trzynastka zaś to liczba spirali, a spirala to więcej niż koło, to zarazem i powrót, i droga naprzód.
Syskowie byli pracowici i bogaci. Mieli pola od jednej wsi do drugiej: od Miętkich do samego Marksewa. I maszyny rolnicze w czasach, gdy inni do skromnego pługa zaprzęgali konia. W 1945 roku Rosjanie wszystko złupili. Sąsiedzi wyjeżdżali na Zachód, ale Syska został. Wyemigrował dopiero w latach 70. Ania zna tę historię od jego wnuków. Podobno dziadek zanim wyjechał, zakopał gdzieś pod lasem jakiś skarb. Ale nikt go jeszcze nie znalazł.

Dzień trafnych decyzji Powrót do góry
Swój skarb znalazła tutaj Ewa. Ewa Czyż, urzędniczka z Poznania, która zapragnęła spędzić kilka dni urlopu w niebanalnym miejscu. W dzieciństwie pochłaniała książki Zbigniewa Nienackiego, więc na wakacje chciała jeździć tylko na Mazury.
– Ale gdzieś daleko od szosy. Traf chciał, że mąż mojej koleżanki z pracy był ze Szczytna, poprosiłam go o jakiś kontakt – wspomina Ewa.
– Dał mi adres i powiedział: „Jedź, tam warto być. Usłyszysz siebie”. To był adres „Zacisznej Chatki”. Domu Ani.
Gdyby wówczas, przed wyjazdem, Ewa sprawdziła kalendarz Majów, wiedziałaby pewnie, że wyjeżdża na zawsze…
– Wyglądałam o świcie przez okno, widziałam sarny i żurawie. A wieczorem nad stawami zobaczyłam orła bielika.
Następnego wieczora przy ognisku dziewczyny zgadały się o medytacji. Wtedy Ania usłyszała, że Ewa w Poznaniu uczy się w szkole psychologii i psychotroniki.
– O rany – roześmiała się – jeżdżę do takiej samej szkoły, tyle że w Warszawie!
Zaprzyjaźniły się. Potem Ewa wróciła do pracy, a Ania zdała sobie sprawę, że prowadzenie gospodarstwa agroturystycznego w pojedynkę jest ponad jej siły. Od dnia, kiedy rozstała się z mężem, wszystko było na jej głowie.
– Wiesz, potrzebuję wspólnika – zwierzyła się Ewie, kiedy ta wpadła znowu zimą.
– Masz przecież mnie! – Ewa zadziwiła sama siebie.
Zajrzały do kalendarza. Kalendarza Majów.
– Nie mogło być inaczej. To był dzień trafnych decyzji. Potem sprawdziłyśmy nasze horoskopy, energie, jakie działały tego dnia, kiedy Ewa jechała tu po raz pierwszy i odkryłyśmy, że po prostu musiałyśmy się spotkać.
Baśniowa dolina Powrót do góry
Las jest wielki. Latem pełen brzęczenia i gęstego, zielonego mroku, w którym wije się droga. Zimą stoją na niej sarny. Nie uciekają nawet na widok samochodu. Stoją i patrzą tymi aksamitnymi oczami. Bliżej polany kręcą się lisy. A na samym skraju można zobaczyć bielika. „Zaciszną Chatkę” widać z daleka. Na całej polanie są tylko dwa leśne jeziorka i ten mazurski dom. Dziewczyny witają gości na ganku z całą gromadą zwierząt – olbrzymią czarną jak węgiel, podobną do niedźwiedzia Magią, długowłosym, płowym owczarkiem Szamanem i kotami. Srebrną Elfiną i czarnym Timonem, co ma imię po bajkowym guźcu. To dzieci Ani nadały zwierzętom imiona: Maciek i Magda, bo Grzesiek ma już 20 lat, więc „Króla Lwa” nie ogląda.
– Witaj w naszej magicznej krainie – uśmiechają się wszyscy. Nawet psy.
Goście przyjeżdżają tu przede wszystkim odpocząć od miasta. Posiedzieć w ogrodzie, kąpać się w jeziorach, zbierać grzyby albo zimą tropić zwierzęta.
– Ale wieczorem, przy kolacji, zawsze ktoś zapyta o karty albo o malowidło, które mamy na ścianie, to ze Słońcem i Księżycem. Wtedy opowiadamy. To nasza pasja.
Kiedyś, gdy zaczęły wspólnie prowadzić ten dom, pomyślały, że ich agroturystyka mogłaby mieć jakiś profil.
– Czytamy tarota, stawiamy horoskopy, znamy się na kalendarzu Majów. Dlatego można do nas przyjechać na warsztaty psychotroniczne.
– opowiada Ewa. – Jeśli ktoś z naszych gości zechce, możemy postawić mu karty albo horoskop. – Ale musi sam tego chcieć – zastrzega Ania. – Astrologia to wiedza o tym, jaki jest człowiek. Jakie ma predyspozycje, zdolności, możliwości i szanse. To wiedza o tym, dlaczego jego dusza jest tu i teraz. Ale nie każdy jej potrzebuje. Człowiek musi być pewien, że jej chce.
Gdy skończy się czas Powrót do góry
Podobnie kalendarz Majów mierzy czas do końca świata. Do 21 grudnia 2012 roku, kiedy – wedle jednej z głośnych teorii – w Ziemię ma trafić olbrzymia planetoida. Indianie obliczyli jej ruch we wszechświecie, tak samo jak określili z niezwykłą precyzją ruchy planet nawet sprzed 500 tysięcy lat! Naukowcy potwierdzają, że są dokładne. Może więc naprawdę świat zmierza ku końcowi.
-Doprawdy? – dziewczyny otwierają oczy ze zdumienia – Przecież wtedy kończy się czas, ale nie świat! – Na ten dzień rzeczywiście przypada koniec okresu Długiej Rachuby Czasu. Majowie zaczęli go liczyć od 13 sierpnia 3113 roku przed naszą erą. W 2012 zamknie się ten okres dziejów Ziemi. Nie oznacza to jednak końca, bo czas Majów nie jest pętlą, lecz spiralą. Ziemia wzniesie się na kolejny poziom rozwoju, będzie wibrować na wyższym poziomie – wyjaśnia Ania. – To się dzieje już teraz, dlatego ludzie wrażliwi coraz łatwiej nawiązują telepatyczny kontakt z wyższymi sferami.
– Zmienia się też powszechnie stosunek ludzi do kart. Na tarocistę jeszcze kilka lat temu patrzono jak na prestidigitatora, z kpiną i uśmieszkiem – dodaje Ewa. – Dzisiaj traktują go poważniej.
– Ostatnio dostały mejla od nieznajomej: „Poczułam, że bezwzględnie powinnam do Was przyjechać”. Sprawdziły.
– I co się okazało? Pani na ascendencie miała Plutona, a Ewa ma Plutona w czwartym domu! – wyjaśnia Ania.
– I jeszcze dzień, kiedy wysłała mejla, był Dniem Koniunkcji Wszechświatów. A kiedy już tu była, okazało się, że obie, i ona, i Ewa, mają rzadki, szczególny dar. Dar zdolności do porozumiewania się ze swoim wyższym ja, z Aniołami.
Wszystko w twoich rękach Powrót do góry
Dziewczyny twierdzą, że choć astrologia i kalendarz Majów wyrosły w zupełnie innych kulturach i zupełnie odmiennych czasach, to zadziwiająco się ze sobą zazębiają. Jakby były dwiema połówkami tego samego jabłka.
– Czytamy układ na każdy nadchodzący dzień i obserwujemy, czy się sprawdza. Analizujemy też ważne wydarzenia z naszej przeszłości, bo tak najłatwiej odkryć, że te najistotniejsze mają miejsce właśnie w dniach przejścia – tłumaczy Ewa.
– To naprawdę działa. Dlatego sprawdzamy, jakie są dobre i jakie są złe potencjały każdego dnia. Bo na dobre i na złe lepiej być przygotowanym. Zwłaszcza na złe. Wtedy łatwiej się z nim zmierzyć – dodaje Ania.
– Człowiek ma wolną wolę. Może wybierać i zmieniać swoje przeznaczenie. Niestety, najczęściej żyjemy nieświadomie, nie rozpoznajemy potencjałów, nie wiemy, co możemy ze sobą zrobić – Ewa zawiesza głos. – Ale jeśli tylko będziemy nad sobą pracować, możemy ten los odmienić. To samo dotyczy państwa. I całego świata.
Kiedy Ewa i Ania stawiają horoskop albo czytają karty, mówią, w czym jesteś dobry, w czym słaby, nad czym trzeba pracować, co rozwijać.
– Ale na pytanie: „Czy mam to zrobić?” odpowiedź jest zwykle jedna: „To ty musisz podjąć decyzję” – rozkłada ręce Ewa. – Przecież nie mogę żyć czyimś życiem, podejmować za kogoś wyborów, czyjś los nie może stać się moim losem. Mogę pokazać szanse i zagrożenia, co można zyskać, a co utracić, ale nie mogę podjąć decyzji. Mogę sprawić, żeby człowiek był do niej jak najlepiej przygotowany.
Metafora na stoliku  Powrót do góry
Horoskop urodzeniowy pisze się człowiekowi raz na całe życie. Ale tarota można odczytać mu co miesiąc. Bo świat rozwija się dynamicznie. Jeśli dziś w czyimś życiu nie ma miejsca na miłość, to nie znaczy, że jutro też go nie będzie. Nie ma determinacji na wieczność.
– Poza tym czytanie kart to wielka odpowiedzialność dla obu stron, bo jeśli karty mówią „zdasz egzamin” i tarocista to ujawni, może narazić człowieka na to, że ten przestanie się uczyć w myśl zasady: „Skoro zdam, to zdam” – daje przykład Ewa. – Ale to nieprawda, karty mówią: „Zdasz, jeśli będziesz się uczyć”.
Karty nie mówią cyframi, mówią metaforą. Nie podadzą ci wyników totolotka ani recepty na szczęście rozpisanej na proste zdania. Ewa stawia prosty układ: Krzyż Celtycki, żeby odczytać, co karty powiedzą o człowieku. Dziewczyny najczęściej pytają o miłość, ale karty mogą przecież pokazać, że w ich życiu nie ma przestrzeni na partnera, tak dużo się w ich życiu dzieje, tak wiele spraw je pochłania.
– To tak samo jak we współczesnym świecie – tłumaczy Ania. – Pochłania nas tyle zbędnych spraw, że gubimy gdzieś te ważne. Słyszymy o nich w radiu, telewizji, ale jakoś nam umykają: topienie się lodowców, efekt cieplarniany, huragany… A przecież zbliża się czas zmiany, zbliża się zmiana czasów. Nasz świat przeprowadza się na wyższy poziom i, jak przed każdą „przeprowadzką”, Ziemia musi się oczyścić. To, co stare i zbędne, odejdzie w niepamięć. To co piękne i wartościowe – pozostanie.

Tekst: GRZEGORZ KAPLA

Facebook
Mapa dojazdu